Zawsze myślałam, że najwięcej wysiłku wymaga ruch - że
najtrudniej jest biec, podnosić ciężary, iść, iść, iść, biec, wspinać się,
wchodzić, schodzić, lecieć, biec, przeskakiwać, przesuwać, podnosić, biec, biec….
A tutaj niespodzianka! Okazało się, że najtrudniej stać w miejscu, zatrzymać
się i tkwić w bezruchu. Wtedy każda myśl waży zdecydowanie ponad tonę, a wykonanie bezwarunkowego oddechu wydaje się być straszną torturą, bo powietrze zastygło wraz z każdą najmniejszą cząstką
mojego ciała, mojej duszy, mnie. Pozornie wydaje się, że dziś po prostu nie
jest tak dobrze jak wczoraj, a jutro wszystko znowu wróci do normy, ale nikt
nie wie, że tkwię w tym martwym punkcie od dawna, że przez jakiś czas
próbowałam oszukać samą siebie (i nadal to robię, mówiąc, że przez jakiś czas)
i udawać, że wszystko gra, jest ok, spoko, wszystko dobrze. Teraz nadszedł
moment, kiedy nie mogę udawać, kiedy substytuty nie są wystarczające, a ja
pogrążam się coraz bardziej i coraz bardziej błądzę, gubię się, buduję
labirynty – przestań!
Wszystko było dobrze, dopóki nie poczułam, początkowo
delikatnego, ukłucia w serce jeszcze w ciepłe wrześniowe popołudnie. Pomyślałam
wtedy, że to śmieszne, że po raz pierwszy od tak długiego czasu `pozwoliłam
komuś na to, by zwrócił moją uwagę. To było zabawne – mijać się codziennie,
spoglądać sobie w oczy i nic o sobie nie wiedzieć. Poniekąd bawiło mnie to we
wrześniu, październiku, nawet w listopadzie… ale w grudniu bardzo dobitnie
zaczęło mi przeszkadzać, uwierać jak niechciany okruszek w kąciku oka, sprawiać
ból jakby ktoś powoli wydzierał ze mnie wszystko, brutalnie, ale jednocześnie z
niewymuszoną czułością, bo widok jego osoby był jakoby lekarstwem, które po
chwili zaczynało działać jak trucizna. Ale ja pragnęłam obu tych rzeczy –
nieważne jaki miały na mnie wpływ, byle on, byle jego granatowa koszula, teraz,
szybko, na chwilę, byle był, byle nasycić wzrok, zapamiętać jego twarz, oczy,
włosy, głos, utrwalić, zapisać i móc sobie przypominać wieczorem, kiedy siedzieliśmy
zamknięci w moim pokoju i prowadziliśmy długie rozmowy na każdy temat, snuliśmy
plany na przyszłość, naszą wspólną przyszłość. Tak cudownie było siedzieć z nim
na moim łóżku, po prostu patrzeć sobie w oczy i wiedzieć, że on nigdy nie
będzie chciał zobaczyć mnie nieszczęśliwą, że to właśnie on może być najlepszym
kandydatem na ojca moich dzieci, bo jest taki czuły i wrażliwy, kocha mnie
bezgranicznie, mówi, że chce spędzić ze mną całe życie, że jestem dla niego
najpiękniejsza, najważniejsza z taką siłą w głosie, że nawet nie ośmieliłabym
się w to wątpić.
I najtrudniej było się budzić rano z uśmiechem, myśląc, że
on leży przy mnie i dotknąć zimnej poduszki – jednak go nie ma. Podnieść głowę,
przetrzeć oczy, wziąć głęboki wdech i nie zauważyć żadnych śladów jego
obecności. Przecież tu był! Przecież nie mogłam sobie tak precyzyjnie wyobrazić
rysów jego twarzy, jego dotyku, zapachu, szeptu, smaku ust, tej delikatności i
łączącej nas bliskości. Przecież nadal cała drżę! To musi być prawda – on tu
był, musiał tu być! I wychodzę z domu, bo muszę, i znowu go mijam, i znowu
uświadamiam sobie, że jednak się nie znamy, że to wszystko jest tylko wymysłem
mojej chorej wyobraźni. Przez cały dzień staram się jakoś trzymać, nie
pokazywać moich emocji, ale w środku czuję, że lada moment eksploduję. Ledwie
wchodzę do pustego mieszkania i czuję jak słone krople powoli spływają po moim
policzku. Nie chcę ich! Ale one towarzyszą mi nadal, nadal wracam do pustego
mieszkania i miotam się w bezsilności, bo nie umiem nic zmienić. I może trochę
schudłam, może jestem trochę mniej radosna, może mniej się uśmiecham, ale
przecież żyję – więc czego oni ode mnie chcą?! Nigdy nie zrozumieją jak wiele
dla mnie znaczył ten nieznajomy człowiek, dlaczego z dnia na dzień stałam się taka niemiła, niedostępna, a
cała dotychczasowa chęć do życia stopniała jak lód tuż przed wiosną. Nie
zrozumieją jak bardzo potrzebowałam tego wszystkiego, co mogłam dostać tylko w wyobraźni, choć dla mnie to nie była tylko fikcja. I teraz tak ciężko jest podnieść wzrok, wierzyć w miłość, polegać na
Bogu, kiedy nadchodzi kolejny dzień i ten sam sen znów się nie spełnia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz