Każdego dnia budzimy się z głowami pełnymi marzeń (nie
łudźmy się – zawsze pozostaniemy dziećmi, które będą miały chociażby jeden
nieosiągalny cel, będący wszystkim) chociaż nie często poświęcamy temu większą
uwagę. Jednak wystarczy chwilę poobserwować siebie albo kogoś bliskiego, by
zauważyć, że jedne sukcesy cieszą bardziej, a inne – nawet teoretycznie
większej wagi – zdecydowanie mniej. Często dziwi taka rozbieżność temperatur
reakcji, bo niekiedy zdobycie awansu przyjmuje się chłodnym „Cieszę się.”, a przypadkowe
znalezienie sukienki, która idealnie podkreśla kobiece kształty, gorącym
wybuchem radości. I nie wynika to tylko, i wyłącznie z kobiecej próżności, która
jest nieodzownym elementem naszej natury, ale chodzi tu o coś więcej, a
mianowicie owy awans był rzeczą nienacechowaną emocjonalnie, zwykła kolej
rzeczy, z którą należy się pogodzić, a co się tyczy sukienki – należała ona do
sfery marzeń. Można mówić, że to śmieszne, tandetne, płaskie, etc., ale
wystarczy chwila zastanowienia żeby uświadomić sobie jak bliskie temu
przykładowi są nasze marzenia, których nawet nie nazywamy po imieniu, bo
przecież marzenia to górnolotne kwestie, dotyczące wyprawy balonem, rejsu dookoła
świata, okładki w Vogue czy lekkości władania pędzlem na miarę Francisco de Goya lub Van
Gogha. Wcale nie! Sedno rzeczy tkwi w tym, że marzyć można nawet o gorącej
kąpieli, o spacerze, łyku wody, szklance herbaty albo nowej sukience! I nie ma
w tym niczego złego, śmiesznego czy dającego powody do kpin. Czy nie lepiej
codziennie cieszyć się małymi sukcesami? Przecież nikt nie musi wiedzieć, nasze
marzenia – nasza sprawa! Czy nie przyjemnie czasem uśmiechnąć się do siebie z
satysfakcją, że może być się dla siebie kimś dobrym - przyjacielem? Może ktoś zarzuci
Ci egoizm, ale co z tego, każdy ma prawo do szczęścia, samozadowolenia i realizacji
przedsięwzięć, które dają radość. Fajnie czasem mieć powód, żeby móc
powiedzieć sobie: „Jesteś świetna, doskonale wiesz, co dla mnie dobre, jest mi
z Tobą dobrze.”. Warto obudzić w sobie odrobinę egotyzmu i żyć w zgodzie ze sobą,
własną naturą jednocześnie szlifując wszystkie wewnętrzne diamenty, by
błyszczały jeszcze jaśniej niż te od Swarovskiego i swym oślepiającym blaskiem
przyćmiewały drobne rysy.
Piąć się do góry trzeba często po kilkumetrowych stopniach, które zdają się sięgać wyżej niż niebo, ale małe sukcesy, pozwalają za jednym zamachem przeskoczyć kilka naraz, bo zmywają z czoła trud wędrówki i dają siłę do osiągania „wielkich”(?) rzeczy! A wiadomo, że szczęście najlepiej smakuje, kiedy się je dzieli... ;)
A jeśli ktoś inny podzieli się z nami swoim szczęściem, w którym mamy swój udział? Czy można wyobrazić sobie coś równie pięknego? ;)
I want pink ballonns! <3
OdpowiedzUsuń