Myśli znowu opuściły bezwiedne ciało. I kiedy one lewitowały
gdzieś w przestworzach, materialność zeszła na dalszy plan. Tak bardzo chciałam
żeby w końcu były tak lekkie i delikatne jak nieskazitelnie białe piórko, ale
znowu się przeliczyłam. Podobno każdy ma swoje własne piekło, a ja chyba powoli
osiągam ostatni krąg, gdzie przebywają najwięksi potępieńcy tego świata. Nawet
nie zauważyłam, kiedy krok za krokiem, sekunda za sekundą przybliżałam się do
tej przerażającej czarnej otchłani, skąd dobiegał mnie tylko cichy płacz. W
pierwszym momencie pomyślałam, że w sumie to odpowiednie dla mnie miejsce, bo
ostatnio wiele się zmieniło. Uśmiech na Twój widok, który był przejawem
wewnętrznej euforii, zastąpiły, ledwie pozwalające się ukryć, łzy. Najgorsze
było to, że wystarczyło, że przeszedłeś całkiem obojętnie obok mnie – czyli jak
zawsze - i to było w stanie popsuć humor na cały dzień.
Chwilę później doszłam do wniosku, że jestem szczęśliwa w
moim cierpieniu, że krew już od dawna nie spływa z moich rąk, że chore serce
nie jest do niczego potrzebne. Możesz je wziąć, wyrwać, zastrzelić, pociąć, spalić,
wyrzucić, dźgać, zjeść, okaleczać! Ja już go nie potrzebuję… Nie potrzebuję!
Nie chcę! Zrób z nim cokolwiek, ale nigdy nie oddawaj. Nie chcę! Właśnie. Ty
nawet w takim celu nie chcesz go przyjąć. Trudno.
Czuję, że Cię tracę z każdym dniem coraz bardziej i bardziej.
Jesteś dla mnie coraz bardziej odległy, nieosiągalny, abstrakcyjny,
fantastyczny. Tracę Cię! W końcu Cię tracę! Ale… jak można stracić `coś, czego
nigdy się nie miało? Kiedyś słyszałam, że jeśli czujesz, że bezpowrotnie
utraciłeś to, czego nigdy nie posiadałeś, to znaczy, że to kochałeś… (?)
Tak bardzo chciałabym móc „ot tak” o tym wszystkim zapomnieć,
ale nie potrafię. Nie umiem z dnia na dzień skreślić tego wszystkiego, nie mam
na to siły i chyba przede wszystkim brakuje mi też odwagi, tak samo bardzo jak do przyznania się do tego, że co noc mi się śnisz…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz