Chciałabym stąd wyjechać. Tak po prostu spakować parę ulubionych dżinsów i za dużą koszulkę,
którą tak bardzo lubię, mieć w portfelu kilka złotych i beztroskę w duszy. Nie
martwić się o nic i znać swój cel, a co najważniejsze – być gotowym go
osiągnąć. Chciałabym być w końcu odważna i umieć sobie radzić z tym, co złe i
na każdym kroku stara się przytłoczyć swoim niebywałym ciężarem. Chciałabym być
silna i niezłomnie wierna swoim ideałom. Tak bardzo chciałabym bezwarunkowego
szczęścia, którego ramiona otulałyby mnie za każdym razem, gdy z nieba leje
deszcz, a ja wychodzę z domu bez parasolki. Stawiać pewne kroki w nieznane i
zawsze trafiać na solidne fundamenty pod bosymi stopami. Dziękować za cud życia
każdą myślą, słowem i czynem. I wierzyć, że życie naprawdę cudem jest. Realizować
się i czuć powiew wiatru we włosach, który czule szepce, że spieszyć się trzeba
powoli, by nie strącić łokciem karmazynowej tęczy z atlasowego epicentrum. Chciałabym
uciec od destrukcyjnych emocji, które niszczą moje jestestwo, które odbierają
misterną i żmudnie budowaną konstrukcję równowagi w ciągu kilku mikroskopijnych
ułamków sekundy. Chciałabym zamalować permanentnym tuszem wszystko, co niewłaściwe,
niemądre i nieracjonalne. Chciałabym stąd wyjechać – zanim Ty to zrobisz.
Chciałabym odejść i dokonać dzieła spełnienia bez uciążliwych wspomnień, które
spędzają sen z powiek. Bez gdybania, bez marzeń, bez nadziei, bez ciągłego
oczekiwania na nagły zwrot akcji. Bez tego zgubnego idealizmu, który ciągnie w
czeluści zapomnienia. Ale czy to ma jeszcze jakiś sens?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz