Wskazówki zegara wskazują na 22.44. Leżę w łóżku, usilnie
starając się zasnąć, gdy z mroku wyłania się bezbarwny cień. Zmierza w moją
stronę, a ja nie wiem, co robić. Mój wzrok nie jest w stanie przedrzeć się
przez monstrualne warstwy niezbadanej głębi ciemności, która otacza mnie swoimi
ołowianymi ramionami. Nie wiem czy się boję, chyba nie ma we mnie strachu –
jestem spokojna. Spoglądam głęboko w Jego oczy i nic nie czuję. On nadal się
zbliża i choć widzę tylko lekko rysujące się kontury niezidentyfikowanej
postaci, to coś zaczyna mi świtać w tych wybrakowanych szarych komórkach.
Postawa typowo męska choć niezbyt potężna ani przesadnie muskularna były
pierwszym tropem, ale poznałam go dopiero po sposobie chodzenia. Znałam te
kroki na pamięć przez wielomiesięczną wnikliwą obserwację. Potrafiłam
przewidzieć każdy ruch, ale nie rozumiałam celu. Co On tu robi? Po co tu
przyszedł? Przecież nigdy dotąd tak naprawdę mnie nie odwiedzał, nie o tej
porze… Nic nie wiedziałam oprócz tego, że jest coraz bliżej i bliżej. Usilnie
wpatrywałam się w jego ruchy z nadzieją, że którykolwiek z nich coś zdradzi,
podpowie, ale bezskutecznie. On nadal się zbliżał, a ja nadal nie wiedziałam
dlaczego. Był już o krok, wyciągnął rękę, poczułam powiew powietrza na policzku
i kiedy miał już położyć swoją dłoń na mojej dłoni okazało się, że to jeszcze
nie czas. To jeszcze nie czas na poznanie prawdy.
Zaledwie kilka godzin później obudziłam się w moim drugim
mieszkaniu, nawet nie zdążyłam popatrzeć na zegarek, ale na pewno było koło 4
rano, bo pierwsze ślady wiosennej porannej jasności witały w progach mojego
pokoiku. Okazało się, że nie był to jedyny gość. To On miał klucze do
mieszkania, chyba sama mu je dorobiłam, żeby mógł wejść, gdybym
nie mogła w tej chwili czekać z powitaniem. Odgłos otwieranych zamków obudził
mnie natychmiast, ale nie byłam przerażona – myślałam, że to moja
współlokatorka przyjechała, nie myślałam logicznie, byłam ledwo co wyrwana z
głębokiego snu i nie potrafiłam racjonalnie postrzegać rzeczywistości. Wszedł.
Zdjął kurtkę i buty, i dopiero wtedy delikatnie nacisnął klamkę, uchylił drzwi,
jakby nieśmiało spojrzał na to, co kryło się za ich niezbyt skuteczną fosą.
Nasze spojrzenia się spotkały. Nie wierzyłam własnym oczom, w których
mimowolnie pojawiły się łzy, łzy szczęścia. Uśmiechnęłam się i chciałam wstać,
żeby się przywitać. Tak bardzo tęskniłam. On był szybszy, zanim zdołałam
zrzucić z siebie tę nieszczęsną kołdrę, On już stał obok mnie. Nie ukrywał swojego poruszenia. Najwidoczniej
dla niego to też było ważne i tak emocjonujące, że nie sposób opisać tego nawet
za pomocą kilku zgrabnie złożonych liter. Stał tak nade mną i patrzył mi
głęboko w oczy z tym zawadiackim uśmiechem, który niegdyś mnie tak oczarował.
Nie byłam w stanie dłużej się powstrzymywać, chwyciłam go za dłonie i z całych
sił przyciągnęłam do siebie. Nie spotkałam najmniejszego oporu, który byłabym
gotowa przełamać za wszelką cenę. To wszystko było tak nieważne. Byle był
bliżej, byle czuć jego obecność, byle zapamiętać każdy gest, byle był… ze mną. Nie
potrzebowaliśmy słów, wiedzieliśmy od dawna, że to nie może mieć innego
zakończenia. Bóg skonstruował ten świat precyzyjnie i choć dał nam wolną wolę i
rozum, to i tak wszystko zdaje się być z góry zaplanowane, i założone, bo nie
sposób oprzeć się naturalnemu porządkowi, który pcha nas do przodu i wywołuje mimowolne unoszenie kącików ust do góry.
Dopiero wtedy spotkaliśmy się pierwszy raz, pierwszy raz
przepełniony magią ulotności chwili i cynamonowo-elektryzującym zapachem
unoszącym się ponad podłogą. Chciałam żebyś mógł zostać na zawsze i nigdy nie
odchodził nawet na krok. Chciałam zawsze czuć Jego ciepły oddech na szyi i
delikatny dotyk na policzku. Chciałam wierzyć, że ta chwila to wieczność, ale
chwila to chwila – nic wspólnego z wiecznością. Musiałeś zniknąć tak samo
niespodziewanie, jak się pojawiłeś, a ja tak długo na Ciebie czekałam.
Najgorsza jest świadomość, że mogłabym tak czekać stuleciami z nadzieją, że
znowu w ciągu kilku sennych sekund wywrócisz misterną konstrukcję mojej
zdruzgotanej psychiki i przywrócisz sens… Gdzie jesteś dziś?
'W stronę morza.
W stronę morza.
I w nieważkości dna,
gdzie spełniają się marzenia,
dwa pragnienia spotykają się razem,
aby ziścić swoje marzenia.
Twoje spojrzenie i moje spojrzenie
jak powracające echo, bez słów.
Głębiej i głębiej ponad wszystkim,
poprzez krew i kości.
Ale zawsze się budzę i zawsze żałuję,
że nie umarłem wraz ze swoimi ustami
wplecionymi w twoje włosy.'
W stronę morza.
I w nieważkości dna,
gdzie spełniają się marzenia,
dwa pragnienia spotykają się razem,
aby ziścić swoje marzenia.
Twoje spojrzenie i moje spojrzenie
jak powracające echo, bez słów.
Głębiej i głębiej ponad wszystkim,
poprzez krew i kości.
Ale zawsze się budzę i zawsze żałuję,
że nie umarłem wraz ze swoimi ustami
wplecionymi w twoje włosy.'
Wierzmy, że
najlepsze jeszcze przed nami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz