Wszystko się zmienia, pędzi, wznosi, upada, kręci, goni,
pragnie, odrzuca, wraca. Wszystko jest w ciągłym ruchu, przyspiesza i przyjmuje
zawrotną prędkość, i nie sposób powstrzymać tej zabójczej machiny, bo kolejne
jednostki dolewają niezniszczalnego paliwa do ognia napędzającego materię wszechrzeczy.
Więc co nam pozostało? Brać udział w tym wyścigu, gdzie trzeba mieć – nie być,
gdzie trzeba musieć ciągle coś chcieć i stale dążyć w tym kierunku bez względu
na koszty. Nie ma czasu, by pomyśleć i się cofnąć. Nie ma czasu, bo ci, którzy
spróbują chociażby postawić maleńki krok wstecz, spadają w otchłań zapomnienia
i zguby. Tak ciężko później odbić się od dna i wrócić z klasą do poprzedniego
wcielenia, bo wytrwanie w nowym to czyn dla mitologicznych herosów, a nie
zwykłych, szarych (wręcz bezbarwnych) ludzi.
Tak wiele mówi się o kreowaniu indywidualizmu, własnego „ja!”,
byciu sobą, walce z hipokryzją, et cetera. Co z tego wynika? Wielkie NIC.
Ludzie nadal nie mają w sobie tyle odwagi, by zatrzymać się w tym pędzie i dać
znać, że żmudne skakanie po nieboskłonie na Olimp marzeń też ma sens. Nie mają
odwagi powiedzieć STOP. Nie mają odwagi krzyczeć: „Tu jestem!”. Bo po co?
Przecież można żyć w miarę bezproblemowo, nie wdając się w konflikty ze społeczeństwem,
rodziną, bliskimi. Nie trzeba konfrontować się ze Światem i udowadniać każdego
dnia, że jest się wartościowym człowiekiem. Można marnie wegetować i nie
widzieć w tym niczego złego, to przecież tylko kwestia przyzwyczajenia
organizmu i psychiki, którą szczelnie oddziela się od sfery pragnień dokonania
heroicznych czynów. Powstrzymuje nas Strach i Imaginacja, nie jesteśmy w stanie
ponieść odpowiedzialności historycznej za czynienie dobra nawet jeśli dotyczy
tylko nas samych. Szczęśliwy człowiek to pożytek dla całej ludzkości, bo tylko
będąc szczęśliwym, można się owym szczęściem dzielić, pomnażać i obdarzać
przepełnionych frustracją no name’ów.
Dziś strasznie żal mi straconego czasu na gonitwie za
pustością opakowaną w hipnotyzujące wzorki. Żałuję, że nie miałam odwagi, być
tym, kim zawsze chciałam. Wśród tak rozbudowanej tablicy wyborów, która
przewija się przez nasze życie jak kolory w kalejdoskopie, ciężko nacisnąć
odpowiedni guzik, pozwalający wkroczyć na krętą drogę, ale wiodącą wprost do celu
- siebie. Strasznie trudno złapać bakcyla, ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych.
Trzeba tylko troszkę uwierzyć, że to, co bez skrupułów obija naszą klatkę
piersiową, może mieć rację i że słuchanie jego uderzeń doprowadzi nas do
eldorado. Pragnienie stworzenia utopijnej spersonalizowanej wieczności to
kwestia potu, wiary, łez, uporu, upadków i wielu rozczarowań, bo nic nie jest
takie, jakim być się wydaje. Ale czy nie warto poświęcić się dla siebie, by
poczuć woń kwiatów z Pól Elizejskich, które są na wyciągnięcie ręki? By móc stanąć
na szczycie i unieść się na skrzydłach spełnienia ze słowami na ustach: „Jestem
sobą. Jestem wartościowy. Jestem spełniony.”...?
Ja właśnie do tego pragnę zmierzać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz