sobota, 11 stycznia 2014

Prawa na lewo

Nie wiem, czy mam prawo mówić o uczuciach. Wolność słowa i wszechobecna tolerancja jest bez znaczenia, tu chodzi o coś więcej. I nie chcę kolejny raz powtarzać, że jestem zła, to oczywiste, ale mimo to nie prowadzi do ostatecznego potępienia na tym świecie, już nie. Na dobrą sprawę nawet nie wiem, dlaczego robię z siebie tą złą - najgorszą, przecież staram się, staram się naprawdę. Staram się nie zabijać (to czasem takie trudne!), szanować, walczyć z nachalnymi szeptami tego Złego, nawet nie przeklinam, ale... mam pewną samoświadomość. Jest we mnie tyle samo jasnej aury metafizyczności, co ciężkości w nieprofesjonalnie użytych barwach smoky eye. Jest we mnie tyle samo delikatnej woni świeżo upieczonej szarlotki, co pustki. Jest we mnie tyle samo kokieteryjnej i pewnej siebie kobiety, co płaczącej z byle powodu czteroletniej dziewczynki (o, właśnie złamał mi się ulubiony ołówek...). Jest we mnie tyle samo niezmienności, co sprzeczności. W sumie nic nadzwyczajnego - kwintesencja cech płci pięknej.
Nie chciałabym obudzić się rano i zobaczyć przezroczystej powłoki, która umiera. I nie mówię tu o ciele, ono odchodzi stąd ostatnie. Większy brak zostaje, gdy ciało oddycha, ale nic poza tym. Jak można wierzyć, że zadowolenie bierze się z uleczenia? Ono jest efektem ubocznym. To walka gra główną rolę, to wygrana walka jest najznakomitszym maestro. Nie brak tu niczego, widzisz? Dlaczego nie chcesz widzieć? Zamknięte oczy pozwalają przetrwać burzę, ale nie huragan. Jak kropla wody w szklance i dobrze jest, bezpiecznie. Podchodzi kelner i pyta: "Może `dolewkę?"!
Nie istnieje wartość właściwa nie/mówienia, kiedy nadal... mówię?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz