wtorek, 28 stycznia 2014

Urwane w pół przepaści

Początki bywają rożne. Czasem trudne, czasem łatwe et cetera, ale jedno jest niezmienne - ten impet, brak ostrzeżenia. Poznaję to po jednym równie zaskakującym odczuciu - jakbym stała nad przepaścią. Banał. Stoję sobie elegancko w małej czarnej i nieziemskich szpilkach, i tylko tak sobie patrzę. Co widzę? Nie wiem. Za każdym razem coś innego i nigdy do końca stałego. Pamiętam jak dziś, kiedy czerwono-czarny żar próbował mnie dosięgnąć i spalał mnie częściami, a ja nawet nie próbowałam uciec. Było mi zimno, żar ogrzewał mimo wszystko. Ale to tylko zamknięty rozdział w mojej biografii. Z czasem pojawiły się tam chmurki lekkie, puszyste, ale nadto figlarne. Zawsze wycinały mi jakieś numery, zero ogłady i moralności, dziś tak to oceniam. W pewnym momencie po prostu znikły i widziałam dosłownie wszystko. Głazy, meteoryty, gwiazdy, trawę, tęczę, płomienie, planety, pustynię, ogrody, statuy i pustkę. Chyba najwięcej było tego ostatniego w ponurej sepii. Też odeszło i co innego przyszło. No właśnie - z tym mam największy problem.
Jakby ktoś wylał farby w przepaść. Ale nie takie matowe, bezbarwne. Takie jasne, jasne, jasne! Wszystko w sobie posiadające, oniemiające, czyste, nieskazitelne i zbyt mi bliskie od początku. Tak sobie popatrzyłam nonszalancko i z ironią w lewym oku - to tylko tyci, tyci epizodzik! Bobasek taki kochany! A on się rozrósł, skubany. I te barwy spadają sobie szalone parami! Rozumiecie?! P a r a m i. Nie uwierzyłabym, gdybym nie zobaczyła. Powiem więcej - one spadają c h m u r a m i. I to nie takimi zwykłymi, jasnoniebieskimi jak te z nieba. One są bardziej... nieokreślone, bez kształtu i barwy jednoznacznej. Emanują ślicznotki! A ja obok nich... Stoję nad przepaścią. Banał. Ale to dobra przepaść. Moja przepaść, moja jak nic innego. Chcę tylko czuć, że ma
___________________________________________________________________________________

(Where is the end?!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz